Archiwum styczeń 2005


sty 10 2005 #67
Komentarze: 2

Niechcący znaklazłem opowiadanie które zacząłem pisać w szóstej podstawówce w zeszycie od polskiego. Miły sentyment.

 

Gwar targu nasilał się zaraz po wschodzie słońca, wszyscy z okolicznych wsi i miasteczek przybywali sprzedać swoje towary. Miastu powodziło się nieźle. Nie miało murów bo miasto nie miało się przed czym bronić a ludzie chętnie przybywali do Turskem. Szkoda tylko że nie tylko ludzie. Przyjeżdżali też ‘inni’ jak się ich nazywało – inaczej: męty, złodzieje, alfonsi razem z dziwkami, oszuści, mordercy. Właściwie po co miastu mury. Chyba żeby bronić okoliczną ludność. Mijała wiosna a lato było już w pełni.

-Samo w sobie lato nie jest złe. Szkoda tylko że pył, piasek i inne cholerstwa włażą tam gdzie nie powinny...

Rzeczywiście. Było gorąco jak nigdy. Nikt, nawet najstarsi znachorzy nie pamiętali takiej pogody ani jedna kropla nie spadła od przesilenia wiosennego, a to oznaczało kłopoty. W prowincji zaczęło brakować żywności a nawet wody. Rzeki wysychały a ludzie uciekali na północ. W niedługim czasie z rozkwitającego miasta zatopionego w gównie zostało tylko gówno... i kilku niedobitków. Wszyscy twierdzili że pogoda nie jest dziełem przypadku tylko bogów. Ostatnimi czasy ludzie odwracali się od swoich pradawnych bóstw zwracając się ku talarowi. Gdy nastały susze ludzie znów spojrzeli w gwiazdy – jednak one milczały.

W mieście zostało tylko kilka rodzin. Jednak to powoli zaczynało się zmieniać. Wszyscy przymierali głodem a ludzie coraz częściej uciekali przed burzami piasku i pyłu. Osobą która jeszcze nie tak dawno żartowała z pogody był karczmarz Edmund. Cóż. Dziś już nie żartuje – za to ma ładne epitafium: “zabawny do końca”.

Wiatr wiał nieprzerwanie od kilku dni. Moran siedział w domu patrząc na gwiazdy przesłonięte falami gorącego powietrza. Migotały zupełnie jak świetliki w lesie. Nagle pod jedyny dom w którym paliło się jeszcze światło zajechał wóz wzniecając niemiłosierny pył. Moran wstał zarzucając na siebie starą opończę i podszedł do okna wypatrując gościa w bezkresnej ciemności matki nocy.

-Kogo licho niesie – zawołał , udając irytację w głosie. Wyszło raczej jak skrzek starej baby oferującej ‘wróżby’.

Chłopak wyszedł przez drzwi trzęsąc się od przejmującego chłodu nocy. Zobaczył postać zsiadającą z wozu. Chwyciła kostur i powoli potykając się na schodkach zgramoliła się na ziemię.

O... eee... a tak. Tutaj... Witaj e jak ci tam. Moran... Nazywam się Moran Miło mi na czym to ja... ach tak masz może coś do picia dla staruszka, jadę już od... od... no, długo. Nie jak w całej prowincji z resztą. Studnia prawie wyschła. W czymś pomóc. Tak... tak, tak, tak. O co to ja.. a tak, tak. W którą stronę do Turskem młody człowieku. To jest Turskem! Och naprawdę, och ile to ja mam lat... dużo. Mogę wejść. Tak proszę, nie licz tylko dziadku na luksusy. Odkąd wszyscy wyjechali albo zostali - przynajmniej częściowo - nie ma tu zbyt wiele. Coś mi chyba zostało jeśli jesteś głodny... suszonego szczura? Nie, nie dziękuję. Ach tak jestem niegrzeczny... wpraszam się i nawet nie przedstawiłem.

Staruszek zdjął stary wytarty kaptur z siwej głowy mało nie przewracając się na ziemię.

Caneo. Caneo Stramon. Czarownik, do usług. Czarownik? Nawet czary nic tu nie zdziałają. Chcesz szczura czy mam sam go zjeść. Pokaż no go tutaj. Powiedział czarodziej wyciągając rękę do chłopca.

Z przerażaniem w oczach Moran spoglądał jak szczur szybuje parabolą przez powietrze znikając za oknem. Gdy znikł w ciemności Caneo wstał ze stołka i ruszył do swojego wozu zaprzęgniętego w starą zapadłą klacz człapiąc trzewikami po posadzce domu. Gdy wrócił niósł ze sobą bukłak i paczkę obwiązana powrozem.

Masz – powiedział – zjedz coś porządnego

Chłopak zeszklonymi oczami spojrzał na coś czego nie widział od tygodni – prawdziwe mięso.

Co cię tu sprowadza... Caneo. Mam sprawę u niejakiego Eryka, powinieneś go znać nieprawdaż. Chodzi ci chyba o mojego dziadka. Nie żyje już od poprzedniej wiosny. Och. To źle. Miał ci coś dać... ech niedobrze oj niedobrze. Coś się stało.

Staruszek jakby odpłynął. Zaczął wertować w pamięci kiedy to ostatni raz widział się z Erykiem

 

Szczęśliwego nowego roku życzę ja.

ps. wreszcie dorwałem trzęsienie czasu - całkiem całkiem.

perfidny : :