wonderful world armstronga w tle. jedyne źródło światła, monitor migocze. skończyłem czytać kolejną książke. dzienny przerób 500 stron. jestem nieszcześliwy. wydałem 80 zeta na książki. sąsiedzi mają dość armstronga. jest 12:12 w nocy. nikogo nie ma. obok leży niedokończony kawałek pizzopodobnego materiału. w tak zarysowanej sytuacji widać że nie wiem co ze sobą zrobić. przesączyłem cztery złote trunki. dalej nie wiem co zrobić. chyba pójdę spać. z asymiluje jeszcze coś na zgage i może spróbuje pójść spać... nic z tego. ranigast sie skończył. kurwa. skończył się sos. sklepy chyba już zamknięte.
siedząc w krześle przed monitorem wpierdalając zamówioną przed kilkoma godzinami pizze pisze niezrozumiałe notatki z ostatnich 30 minut. fajny klimat. brakuje tylko jednej rzeczy. osoby która mnie olała i wyjechała do kraju lekiem i blairem płynącej. o kim mowa. lepiej nie wiedzieć. kiedyś była to prawdziwa osoba. dziś to tylko cień dawnej postaci.... o... campari sie skończyło... nie przysmucam ide spac. ciau robaczki drogie.
uświadomiłem sobie że ludzie zachowują się jak lemingi.
ps. zmieniłem layout bloga. przecież wszyscy tak tu robią. nieprawdaż robaczki.